Adaptacja fantastycznie przyjętego na Broadwayu musicalu to niezwykle pocieszny i sympatyczny film. Błaha historyjka, w której można znaleźć echa Buntownika bez powodu (w wersji zdecydowanie lżejszej) i klasycznego romansu, jest jedynie pretekstem do zaprezentowania świetnej choreografii i kilkunastu niesamowicie chwytliwych i przebojowych piosenek, będących już niemal standardami w wykonaniu Johna Travolty i Olivii Newton-John. Travolta w szczytowej formie wraz z całą ekipą oddają pokłon niewinnej jeszcze Ameryce lat 50-tych, składając tym samym hołd rock’n’rollowi. [Tomasz Urbański]
Jedna z najpiękniejszych, najzabawniejszych i najsmutniejszych opowieści o dorastaniu, jakie znam. Z najjaśniejszym punktem w postaci młodziutkiego Rivera Phoenixa, w którym już wówczas widać było dziwny smutek, przedwczesną dojrzałość, jakby wisiało na nim jakieś fatum, chociaż ostatecznie ściągnął je przecież na siebie sam. To był początek wspaniałej kariery i zapowiedź niesamowitego talentu, ale miało to potrwać zaledwie siedem lat dłużej. River, tak jak jego bohater Chris, był pierwszym, który poszedł. Jest w tym jakaś tragiczna i przejmująca ironia. (…) Niezależnie od tego, ile macie lat, zafundujcie sobie seans Stań przy mnie. Przypomnijcie sobie podarte dżinsy, akrobacje na trzepaku, obrzydliwe opowieści pełne fizjologicznych wydzielin, pierwsze wypite ukradkiem piwo (które smakowało paskudnie, ale co tam) i świerszczyki podkradzione starszemu bratu. Przypomnijcie sobie, jakie to wszystko było kiedyś inne, i trudne, i stresujące, i pełne znaków zapytania, w ogóle nie do zniesienia. I jak niesamowicie, niesamowicie piękne. [Karolina Chymkowska, fragment recenzji]
Szkolny buntownik, takie nic dobrego, złe towarzystwo dla przyzwoitej dziewczyny… czy aby na pewno? Pod pozorami zblazowania i wystudiowanej obojętności Patrick ukrywa dobre, czułe serce, uczciwość, lojalność i wewnętrzną dojrzałość. Potrafi przeprosić, potrafi walczyć o to, w co wierzy, potrafi kochać i potrafi wyznać uczucie w serenadzie zaśpiewanej na szkolnym boisku, dzięki czemu można mu wybaczyć kiepską fryzurę i ogromne wojskowe buciska – czego chcieć więcej? [Karolina Chymkowska, fragment zestawienia]
Juno ofiaruje zresztą niejeden zwrot akcji. Te drobniutkie twisty nie są jednak efektem samym w sobie; na pierwszy rzut oka prosta historia pulsuje od pułapek zastawianych na widza (dobra – przynajmniej na mnie) i niegłupich niuansów. Juno zachwyciła mnie też językiem – właściwie każda postać, kurczę, mówi swoim slangiem, a z dialogów można by czerpać garściami. Słuchaj: chłopaki w żarówiasto-żółtych szortach. Słuchaj: dziewczynki aktywne seksualnie. Słuchaj: mamy i nauczycielki w ciąży. Słuchaj: Mojżesz w sitowiu. Takie właśnie detale budują ten film – detale, w które wtapiają się znakomite role całej zgromadzonej na planie obsady (…). [Klara Kukowska, fragment recenzji]
To jest właśnie cudowne w Dirty Dancing: że twórcy zaledwie liznęli tematykę wywrócenia do góry nogami pewnego porządku, ale jej nie zignorowali – czuć bryzę zmian, ale jest ona raczej zasugerowana, a nie topornie forsowana na ekranie. Widać to zwłaszcza w relacjach Baby z ojcem, która bardzo łatwo mogła pójść w stronę taniego konfliktu, na szczęście twórcy w ogóle nie zawędrowali w tego typu rejony – jasne, konflikt jest, ale bardzo fajnie i intuicyjnie zawiązany. (…) Znów – wszystko to oczywiście odrobinę wyidealizowane, nostalgiczne, ale jest też idealnie dawkowane, nie bez odrobiny refleksji, i to naprawdę działa na widza – coś jak ostatnia porcja pysznej potrawy, która zawsze smakuje najlepiej lub drink na plaży podczas wakacyjnego zachodu słońca, na dzień przed powrotem do mocno zwyczajnej rzeczywistości. [Radosław Buczkowski, fragment artykułu]
To zadziwiające, jak John Hughes, przy pomocy piątki młodych ludzi i jednego pomieszczenia, potrafił stworzyć film wciągający od początku do końca, kompletnie inny od dzisiejszych „teen movies”. Mieszanina dramatu i komedii, doprawiona świetnym aktorstwem i przebojową ścieżką dźwiękową sprawiła, że „Klub Winowajców” stał się klasykiem. Obrazem, który powinien zobaczyć każdy, zarówno nastolatki, jak i dorośli, którzy przypomną sobie lata młodości i sprawdzą, jak bardzo zmienili się od czasów szkoły średniej i na ile życie zweryfikowało ich plany i marzenia. Wspaniały film, stawiający trudne pytania i mierzący się z problemami dorastania. Pozycja obowiązkowa dla każdego, niezależnie od wieku, subkultury czy statusu społecznego. [Szymon Pajdak, fragment recenzji]
Reżyser osiąga tak duże zaangażowanie emocjonalne widza na kilku poziomach. Stowarzyszenie… jest filmem niezwykle optymistycznym, jednym z czołowych przykładów tzw. feel good movies, czyli „poprawiaczy nastroju”, ale nie mogłoby wpływać na uczucia tak silnie bez różnorodnych głównych bohaterów. Wspomniałem już o kluczowej decyzji poświęcania im odpowiedniej ilości czasu, ale ta spełzłaby na niczym, gdyby w grupę chłopców wcielili się słabi aktorzy. A trzeba przyznać, że młodociana obsada filmu w niczym nie ustępuje Williamsowi, którego kariera nabierała wówczas znacznego rozpędu, a za rolę w Stowarzyszeniu… otrzymał nawet nominację do Oscara. [Dawid Konieczka, fragment recenzji]
Ten film to młodzieńcza przygoda w najlepszym wydaniu. Goonies śmiało można zaliczyć do klasyki kina młodzieżowego oraz tytułów, które od razu kojarzą się z latami osiemdziesiątymi. Mamy grupę przyjaciół, mapę prowadzącą do skarbu, humor, grozę, zagadki, tajemnicze miejsca. Dzieciaki oglądają tę produkcję z szeroko otwartymi oczami, ale i dorośli mają z niej sporo frajdy. Dla tych drugich pewnym smaczkiem jest udział znanych aktorów w dużo młodszych wersjach – na ekranie zobaczyć można choćby Josha Brolina czy Seana Astina, znanego z Władcy Pierścieni, Rudy’ego i Stranger Things. Jeśli jeszcze nie czujecie się przekonani, dopowiem, że za produkcję odpowiadał Steven Spielberg, scenariusz napisał Chris Columbus, a reżyserii podjął się Richard Donner, autor Zabójczej broni, Supermana i Zaklętej w sokoła. [Karol Barzowski]
Niewiele jest w historii kina obrazów tak doskonale skonstruowanych. Absolutnie każda kwestia dialogowa, każde ujęcie, każda scena i każdy motyw mają w filmie Roberta Zemeckisa znaczenie. Historia dotyczy podróży w czasie, a widz wyrusza w nie razem z dwójką sympatycznych i autentycznie dających się lubić bohaterów: szalonym naukowcem, doktorem Emmettem Brownem i jego nastoletnim przyjacielem, Martym McFlyem. Od pierwszych kadrów, przedstawiających tykające zegarki (wśród nich – taki z zawieszonym na wskazówce człowieczkiem przypominającym Harolda Lloyda), do zakończenia – otwartego, a jednocześnie spinającego całą historię w logiczny i elegancki sposób – fabuła Powrotu do przyszłości to popis kreatywności i twórczej inwencji. Przebywanie z bohaterami i uczestniczenie w akcji sprawia tutaj niebywałą frajdę, ale tym, co decyduje o wielkości filmu, jest jego ponadczasowe (nomen omen) przesłanie: świat wcale nie zmienia się tak bardzo, jak mogłoby się wydawać – każde kolejne pokolenie boryka się z tymi samymi problemami, a nasi rodzice też byli kiedyś młodzi i nieodpowiedzialni. W końcu – Powrót do przyszłości jest filmem użytku wielorazowego, gdzie każdy seans przynosi coś nowego. I tak już od ponad trzydziestu lat!